Oczywiście wychodzę z założenia, że zespołu nie trzeba specjalnie przedstawiać. XIII. Stoleti straszą już prawie 20 lat z krótką przerwą, gościli w Polsce kilkanaście razy i należą do absolutnej klasyki rocka gotyckiego. To takie dziwne zjawisko, jednocześnie to klasyka i ikona współczesnego gotyku, ale z drugiej strony kicz pierwszej wody, gdzie z grobową powagą wokalista śpiewa o czarownicach, wampirach, inkwizycji, wilkołakach i czarnoksięskich obrzędach, bo nie brzmi to na tyle przekonująco by umierać z przerażenia. Nie mam nic do tematyki, bo jest jak najbardziej gotycka i stanowi niejako wizytówkę kapeli, chodzi raczej o to, że w ich przypadku to zakrawa na jakąś obsesję. Żeby Peter użył trochę poczucia humoru i dystansu do tego, co pisze i śpiewa, to by to miało zupełnie inny wydźwięk. Niemniej z przyjemnością powracam ciągle do ich muzyki i traktuję to z wielkim sentymentem. Nowej płyty spodziewałem się po tym jak rok wcześniej zespół ogłosił swoją reaktywację i pokazał się we Wrocławiu. Nie jestem wcale zaskoczony, ale się cieszę, że dziadkowie jeszcze grają.
Po przebrnięciu przez nudne intro zostałem uderzony całkiem niezłym brzmieniem gitary basowej. Od pierwszych dźwięków “Kabarette Voltaire” ma się wrażenie, że muzyka jest bardziej klarowna, czystsza i lepiej zrealizowana. Genialnie słychać nawet frazy szeptane. Poza tym to całkiem niezły utwór i pewnie jeszcze na niejednej gototece będą przy nim pląsać młodzi goth-metale. Podobnie jest w następnym, “Katakomby”, tu mamy do czynienia z moją ulubioną formą angielskiego, powtarzany refren: Fallen angel, come on let me know, fallen angel, the black and white jest zaśpiewany możliwie najbardziej kwadrrrrrrrratowo i twarrrrrrdo jak się da. Przypomniało mi to starszy kawałek “London After Midnight”, który zawsze mnie rozbrajał swoją angielszczyzną. Złowieszczo i poważnie brzmiący “Hypnotizér” do tańca już się wprawdzie nie nadaje, ale za to jest dostojny i naprawdę mroczny, opowiada o ciekawych rzeczach takich jak wpływ księżyca i manipulacje umysłem. Kolejny utwór: “Černé Slzy” to kawał dobrego rocka w stylu niezapomnianego “Transylvanian Werwolf” i nawiązuje podobnie jak poprzedni do mrocznej strony osobowości i zmienności natury ludzkiej. Mamy też stonowany “La Femme Fatale”, który przywołuje z kolei klawiszowe ballady z czasów “Metropolis”, jak np. “Hvezdy Chteji Patrit Tobe”. Na nowym albumie w zasadzie nie ma wirtuozerskich popisów gitarowych, może poza moim ulubionym, niezwykle nastrojowym utworem “Prokletí Domu Slunečnic”, który wieńczy całkiem rozbudowana solówka. W przeważającej większości to nadal jest muzyka prosta, nieskomplikowana, oparta na trzech akordach powtarzanych cyklicznie, okraszonych wampirycznie brzmiącym klawikordem w każdym niemal utworze tak samo. “Dogma” więc nie jest albumem przełomowym, utwory brzmią jak byśmy je już dawno słyszeli na wcześniejszych płytach, dobre, ale nie zaskakujące. W porównaniu z poprzednią z pośpiechem realizowaną “Vendettą” myślę, że jest nieco lepsza, bardziej klimatyczna i przemyślana. Co jednak nie zmienia faktu, że XIII. Stoleti nigdy nie będzie zespołem wybitnym, a jedynie ciekawostką z kraju Rumcajsa i wojaka Szwejka.
Gothfryd
XIII. Stoleti – “Dogma” – Big Blue Records / EMI 2009