Gdy ktoś pyta mnie o klasyczny zespół post-punkowy, zawsze dziwnym trafem zamiast Joy Division pierwszy przychodzi mi na myśl Wire. Wcale nie wiąże się to z faktem, że tych ostatnich poznałem wcześniej, bo było właśnie odwrotnie. Oba zespoły łączy kilka charakterystycznych cech: szarpane rytmy, sterylna perkusja, szorstkie gitary, punkowa energia. Mimo wszystko oba zespoły to dwa różne światy.
“Chairs Missing” to druga w kolejności płyta Wire. Rzuca się w oczy jak na stosunkowo krótką płytę duża ilość utworów – znając debiut nie dziwi to jednak ani trochę. W porównaniu do pierwszego wydawnictwa energia na “Chairs Missing” jest już nieco stonowana, a struktura utworów bardziej skomplikowana. Tytuł albumu to angielskie sformułowanie określające osobę o łagodnych zaburzeniach psychicznych. Można by rzec, że całkiem trafny.
Jazda zaczyna się niepokojącym “Practice Makes Perfect”. Atmosfera jest napięta do granic możliwości, maszerujący rytm sygnalizuje, że raczej nie będzie to łatwa płyta. Utwór drugi nie spuszcza z tonu, dopiero w refrenie da się zauważyć pewne przejaśnienie. Kolejny przystanek to “Marooned” – ballada z technicznym porządkiem i charakterystycznym stylem dla tego wolniejszego Wire – wyraźne klawisze, łagodniejszy wokal, jednak bez żadnej rozlazłości i nudy. Po świeżym powiewie punk rocka prosto z końca lat 70. zaprezentowanym przez “Sand in My Joints” oraz pesymistycznym hymnie “Being Sucked in Again” znów zwalniamy, by przysłuchać się chyba najbardziej minimalistycznemu lovesongowi w historii rocka. Utwór ten często rozpoczynał lub kończył koncerty Wire. Można powiedzieć, że cięższa strona płyty za nami – i gdy na początku słychać było pewne elementy psychodeli, to teraz czas na nieco ówczesnego “popu”, czyli po prostu nieco bardziej melodyjnych utworów. “Outdoor Miner” i “I Am the Fly” niemiłosiernie wpadają w ucho, trzeba więc uważać. W tym momencie ciekawe “Chairs Missing” się dla mnie urywa, więc zakończę podsumowaniem.
Istnieje odwieczne pytanie: “Pink Flag”, czy “Chairs Missing”? Osobiście wybieram dwójkę. Jest ciekawsza, bardziej skomplikowana, wymaga skupienia. Mimo wszystko jednak czegoś tu brakuje, i chyba wcale nie chodzi o krzesła. Brak mi nieco tematu przewodniego, jakiegoś mocniejszego magnesu, który odnajduję na przykład na kolejnym albumie, “154”. Jest to jednak na pewno dobra, godna polecenia płyta, więc jeśli jeszcze nie słyszałeś to wiedz, że powinieneś.
Karol Zacharzewski
Wire – “Chairs Missing” – Harvest Records 1978