White Lies – To Lose My Life…

White Lies - To Lose My Life…Czasami, czytając muzyczne recenzje w oficjalnych mediach, odnoszę wrażenie, że osoby je piszące tak naprawdę nie słuchają żadnych z tych albumów. Ignorancja recenzentów zadziwiająca jest zwłaszcza w przypadku opisywania zespołów inspirujących się muzyką nowofalową i post-punkową; niekiedy odnieść można wrażenie, że dziennikarze muzyczni z muzycznej alternatywy lat osiemdziesiątych kojarzą jedynie Joy Division i, ewentualnie, The Cure. Czasem zastanawiam się, jakie bzdury muszą być wypisywane na temat muzycznych stylów, w których raczej nie za bardzo się orientuję, gdzie nie jestem w stanie wyłapać takich bredni, jakie wypisuje się na przykład na temat debiutu White Lies.

Nazwa zespołu Iana Curtisa przewija się w niemal każdej recenzji i opisie debiutanckiej płyty tego brytyjskiego tercetu. Czy słusznie? Absolutnie nie. Przede wszystkim spośród wszystkich porównywanych do Joy Division zespołów, White Lies prezentują się najoryginalniej i są od tego typu grania o wiele bardziej oddaleni, niż Interpol czy Editors. Jeżeli mamy silić się na jakieś porównania, to zdecydowanie więcej w ich muzyce inspiracji takich, jak Echo & The Bunnymen, Talking Heads czy The Teardrop Explodes. Styl White Lies to chwytliwe melodie (utwory są przy tym do siebie dosyć podobne), motoryczny bas, nerwowa perkusja i przebojowe refreny; w wielu utworach kompozycjom towarzyszą również klawisze i instrumenty smyczkowe, a pod koniec pojawia się nawet dwudziestoosobowa orkiestra symfoniczna. Wszystko uzupełniono całkiem niegłupimi tekstami o nieszczęśliwej miłości, życiu i śmierci. Doskonały przepis na sezonowy hit dla nastoletnich fanek indie rocka – ale mnie też się to, cholera, spodobało. Od kilku dni nie mogę się uwolnić od “To lose my life…”, choć całość wydaje mi się bardzo podejrzana – mało który zespół robi tak zwrotną karierę w ciągu roku. Ostatecznie pozostaje jednak muzyka, która bez dwóch zdań się broni. Zobaczymy jak White Lies poradzą sobie, gdy ich debiutancki album zejdzie z list przebojów.

Jeżeli nie jesteście post-punkowymi ortodoksami, którzy jedynie w dokładnym nawiązywaniu do lat osiemdziesiątych dopatrują się dobrego grania, to śmiało sięgajcie po tę płytę. Pozostałym, zbyt wyczulonym na indie rocka, raczej nie ma sensu jej polecać.

Michał Karpowicz

www.myspace.com/whitelies

White Lies – “To Lose My Life…” – Fiction 2009