Z polskimi tribute’ami zawsze był jeden problem: w sporej części nie nadawały się do słuchania. Profanacje zdarzały się nader często, z reguły nie więcej niż połowa albumu nadawała się do słuchania – tak było choćby ze składankami poświęconymi Dezerterowi, Kryzysowi czy Partii. W przypadku “Warszawy” obawiałem się o jakość składanki tym bardziej, że już same nazwy grających numery Joy Division wykonawców przyprawiały mnie o dreszcze. Co tu do cholery robi Masala? Jak się okazało, moje obawy były… słuszne.
Zaczynają One Million Bulgarians ze swoją wersją “A means to an end”. Dobry początek – brzmią przekonująco, po swojemu, zachowują jednak ducha oryginału. Następny jest DHM i “Transmission” – po tej wersji obiecywałem sobie sporo, jako że jest to najbliższy mi zespół z całej tej, dosyć przypadkowej chyba, zbieraniny. Niestety nie brzmi on tu jak to DHM, które znam choćby ze świetnej “Dehumanizacji?”. Zdaje się, że zespół zrezygnował z nagrania się w analogowym studiu, co odbiło się na brzmieniu utworu. Wyszło jako-tako, choć i tak na pewno powyżej średniej.
Agressiva 69 gra “Isolation”. To mi się podoba, mimo że obawy miałem spore. Zaskoczenie – utwór brzmi dosyć wesoło, wręcz nadawałby się na parkiet. Podobne wrażenia mam w przypadku NOT i ich wersji “Atmosphere”. Pustki grają “Koniec kryzysu” – czyli “Passover” w polskiej wersji. Niestety odpadam i nie daję rady tego słuchać. Kolejny utwór na liście to “Colony” w wykonaniu Nut Cane Lizzy – wokalista próbuje imitować głos Iana Curtisa, ale robi to średnio, do tego dochodzi denerwujące i rozpraszające pstrykanie palcami, więc mówię gromkie “NIE”. Czy to jest, do cholery, Joy Division czy “Don’t worry be happy”?
Jolanta Kossakowska wykonuje “New dawn fades” jedynie w akompaniamencie skrzypiec. Brzmi to bardzo… neofolkowo? Zdecydowanie intrygująca rzecz, warto posłuchać! W przeciwieństwie do “Digital” Organizmu. Brzmi to jakby muzycy nie bardzo chcieli się zdecydować, w jakim właściwie stylu chcą to zagrać… No i mamy tu kolejnego wokalistę nieudolnie imitującego Curtisa.
Masala wykonująca po polsku “Warsaw” brzmi jak mój najgorszy koszmar. Takiego syfu dawno nie słyszałem i dziwię się, że ktoś im jeszcze nie połamał syntezatorów ani nie wyrzucił komputerów przez okno. Po tej wersji może się podobać nawet Tymon i Transistors grający “Heart and soul”, ale czy spodobałoby mi się to, gdyby nie ten arcygnój, który poleciał tuż przed nim? Nie sądzę.
Wundergraft stara się nadać “Love will tear us apart” brzmienie retro, co niestety daje taki rezultat, że utwór ten to kompletny zamulacz, a przecież nie taki był w oryginale! Wrażenie to potęguje wokalistka, która na czas nagrywania trzymała chyba w ustach paczkę ugotowanego makaronu. Kuba Wandachowicz, kimkolwiek ten człowiek jest, gra “Wilderness” i również mnie nie przekonuje, nawet mimo fajnego patentu w postaci kobiecych chórków.
Trzy utwory do końca. Numer 13 to Komety. Na kolana, chamy! Lesław i spółka brzmią najlepiej na całej składance, a ich wersja “Ice age” od samego początku wywołuje u mnie ciarki na plecach. Genialnie zagrane! Po nich słyszymy Ściankę, która wprawdzie Kometom nie dorównuje, ale ich mocno przybrudzona wersja “She’s lost control” nawet mi się podoba.
Płytę kończy “Ceremony” w wykonaniu New York Crasnals, brzmiący jak… W zasadzie sam nie wiem jak, ale jestem pewien, ze już około ośmiu milionów razy podobne granie straszyło mnie z MTV2.
Podsumowanie wygląda następująco: na 15 zagranych coverów tylko jeden wywołuje u mnie szybsze bicie serca (Komety), sześciu nie wstydziłbym się, gdybym sam je zagrał (One Million Bulgarians, DHM, Agressiva 69, NOT, Jolanta Kossakowska, Ścianka), a pozostałe osiem – mogłoby nigdy nie powstać. Powody są różne – przekombinowanie utworów bądź też udziwnianie ich na siłę (Masala, brrrr), fatalny akcent sporej części wokalistów, chyba nieco przypadkowy dobór większości wykonawców. Szkoda, że nie znalazły się tu zespoły, które mają większy związek z kojarzoną z Joy Division sceną post-punk/coldwave – ja osobiście z chęcią bym tu usłyszał Deathcamp Project (na swoją nową płytę nagrywają zresztą “New dawn fades…), Nacht Und Nebel, 1984. Przebolałbym nawet Cool Kids Of Death, którzy kiedyś tam całkiem przyzwoicie zagrali “Disorder”.
Wydanie kasy na tę płytę doradzałbym tylko tym, którzy cierpią na jej poważny nadmiar. Pozostałym proponuję co najwyżej ściągnięcie “Ice age” z oficjalnej strony Komet, gdzie wisi on sobie za darmo.
V.A. – “Warszawa – Tribute To Joy Division” – Kuka Records 2006