Kiedy jakiś czas temu UK Decay powrócili, od czasu do czasu słyszało się o planowanym nowym materiale. Jak zawsze przy okazji takich comebacków po latach istniały obawy, czy jest to słuszne posunięcie i czy nie splami to reputacji legendy (co jak co, ale im się takie miano należy jak mało komu innemu). Trudno jednak dokonywać jakichkolwiek wyroków przy raczej sporadycznej aktywności zespołu; UK Decay, pomimo reaktywacji, ujawniali się dosyć rzadko. W końcu część nowych utworów została zaprezentowana na żywo po raz pierwszy na festiwalu Drop Dead w Berlinie w listopadzie ubiegłego roku, a sam album 22 maja ukazał się w końcu na CD i winylu.
Po koncercie na DDF miałem mieszane uczucia: z jednej strony był to świetny, sprawnie zagrany koncert, z drugiej jednak nowe utwory nie zapadły mi za bardzo w pamięci i obawiałem się o jakość nowego albumu. Inna jednak sprawa, że praktycznie jak każdy na sali czekałem na stare hity i to one siłą rzeczy wzbudziły największe emocje. Postanowiłem więc niczego nie wyrokować i nie skreślać z góry nadchodzącego krążka.
Jaki jest więc “New hope for the dead”? Przede wszystkim na pewno trzeba dać mu kilka szans i uważnie się wsłuchać, by wyrobić sobie opinię. Trudno go oceniać w oderwaniu do “For madmen only”, jeśli jest się zagorzałym fanem kapeli. Na pewno są momenty, które zapadają w pamięć już przy pierwszym przesłuchaniu, są melodie i smaczki, które zawsze odróżniały UK Decay od całej reszty punkowych i gotyckich grup. Przyjemnie się tego słucha również ze świadomością, że wokal Abbo w ogóle się nie postarzał i wciąż jest to ten sam głos, który słyszymy na nagraniach sprzed trzydziestu lat. Muzykom trudno jest jednak odtworzyć ten charakterystyczny, niepodrabialny dekadencki klimat starych nagrań, który zawsze był ich główną siłą; nie słychać też tak dobrze basu, który na “For madmen only” był instrumentem pierwszoplanowym, prowadzącym większość kompozycji. Tutaj jest on bardziej schowany, co mnie nieco rozczarowało, jako że nie spodziewałem się po UK Decay takich zabiegów. Z drugiej strony zdaję sobie jednak sprawę, że trudno jest wymagać, aby nowy album był kopią starego – to dopiero byłoby prawdziwe rozczarowanie.
“New hope for the dead” z pewnością nie jest rozmienianiem się na drobne, skokiem na kasę ani kiepską reaktywacją legendy, ale z pewnością nie zapisze się też złotymi zgłoskami w annałach gotyku/punk rocka/alternatywy. Jest to po prostu solidny album, który jednak w porównaniu z genialnymi nagraniami sprzed lat wypada po prostu średnio. Mimo wszystko wciąż są lepsi od miliona nowych kapel niemających pomysłu na siebie i miło, że po latach udało im się wypuścić album, który trzyma się kupy i którego słucha się całkiem przyjemnie.
Michał Karpowicz
UK Decay – “New hope for the dead” – Rainbow City Records 2013