Zastanawiam się jak po agresywnym, obleśnym “Ass cobra” została w momencie swojego wydania odebrana ta płyta przez starych fanów. Zespół niemal kompletnie zmienił swój styl, wprowadzając do swojej muzyki mnóstwo glam rocka.
Zmieniło się faktycznie naprawdę sporo. Po pierwsze – produkcja. Słychać, że wiele czasu spędzono w studio, by uzyskać satysfakcjonujące, selektywne brzmienie instrumentów. Wszystko słychać doskonale i pod tym względem naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Przy tym wszystkim zachowano jednak ten charakterystyczny czad, który podczas słuchania Turbonegro nie pozwala usiedzieć w miejscu. Po drugie – dostajemy tu złożone kompozycje, które różnią się kompletnie od wszystkiego, co zespół zagrał do tej pory. Utwory są bardziej złożone, urozmaicone, niektóre brzmią wręcz monumentalnie. Sporo tu odwołań do klasyki rocka, do Rolling Stonesów, do glam rocka z początku lat siedemdziesiątych.
Rzeczą, która pozostaje niezmienna, są wciąż charakterystyczne teksty, czyli wciąż nihilizm, cynizm, czarny humor i perwersja. Tym razem dostajemy m.in. utwory opowiadające o rendes-vous z odbytem, gejowskiej gwieździe rodeo, pędzie ku samozniszczeniu i tak dalej. “Apocalypse dudes” to wielki album, który sprawił, że Turbonegro w końcu zostali dostrzeżeni przez większą publikę i przemysł muzyczny, co sprawiło, że zespół stał się popularny już nie tylko w Norwegii i Niemczech. Nie przeszkodziło im to jednak w rozwiązaniu działalności i kilkuletniej przerwie…
Turbonegro – “Apocalypse Dudes” – Virgin Records 1998