Reedycja debiutanckiej płyty The Generators z 1997 roku wzbogacona o 3 utwory bonusowe i nowa okładkę. Żenująco radosne granie wpisujące się w kanon dziesiątej po kisielu fali „pozytywnego, słonecznego, zbyt melodyjnego i cukierkowego” amerykańskiego punk rocka rodem z Kalifornii. Nie jestem w stanie wysłuchać tej płyty do końca. Jest monotonna, zagrana na jedno kopyto, muzyce nie brakuje kopa ale gdzie się podziała jej “dusza”? Przed oczami widzę (szczególnie przy utworze „Yankee Boy”) ludzi-pisanki z Blink 182, Sum 41 czy Fall Out Boy, tych wszystkich śmiesznych, młodych pseudo punkowców, którzy nie piją, nie palą i zapewne nie „używają” ale tak bardzo chcą być „TRUE”. I jakby się The Generators nie starali to nie potrafię znaleźć na tej płycie nic wartego uwagi poza lekko zalatującym ska i rockabilly numerem “City of angels”. Nie mam zastrzeżeń do jakości nagrań i umiejętności muzyków w zakresie obsługi instrumentów ale to wszystko pozostaje tylko marnym towarem zawiniętym w lśniące sreberko.
Jedynym zespołem z całego tego nurtu wartym ocalenia jest Green Day. Być może The Generators chcieli by być jak The Ramones czy Buzzcocks ale nie są. Szczerze odradzam wracanie do “Welcome to the end” za to ciekaw jestem nowej płyty, która powinna się jakoś wkrótce ukazać. Jeszcze nie wszystko stracone.
The Generators – “Welcome To The End” – People Like You 2007