Nie przepadam za powrotami po latach zespołów, które nie istniały już przez kawał czasu. Oprócz wątpliwych powodów dla takich come-backów, nie przekonuje również grana po “wielkim powrocie” muzyka. Miernota muzyczna, żerowanie na własnej legendzie i rozmienianie się na drobne wprawiają mnie w zażenowanie. Dlatego z nieufnością podchodziłem do pierwszych, po 20 latach nagrań Specimen. Tym bardziej, że zespół zmienił wokalistę. Na szczęście zostałem mile zaskoczony. Jest dobrze! Mimo że zespół gra inaczej niż kiedyś, przekonuje mnie do swojej muzyki. Brzmienie zostało zdecydowanie unowocześnione, gdzieniegdzie pojawiają się nawet bity i trochę elektroniki, całkiem sporo w tym industrialu. Kawałków nie jest co prawda dużo (10 plus remiks ich największego hitu – “Kiss Kiss Bang Bang”), ale są na tyle długie, że się nie nudzą – większość trwa nieco ponad 4 minuty. Na początek dostajemy mocny i chyba najlepszy na płycie “Death drive”, potem słabszy utwór tytułowy, następnie siedem kawałków na mniej więcej podobnym, niezłym poziomie. W tym momencie dochodzimy do techno-remiksu “Kiss Kiss Bang Bang”, w trakcie którego większość słuchaczy zapewne puści soczystego pawia. Dla mnie nie brzmi on specjalnie źle, ale wiem dobrze, że mam na podobne rzeczy o wiele większą odporność niż przeciętny miłośnik gotyku. Po nim następuje kolejny oparty na mocnym bicie utwór – “Ticket to oblivion”, w którym na wokalu wspomaga zespół wokalista z oryginalnego składu – Olli Wisdom.
Podsumowując: nie jest źle, choć unowocześnienie brzmienia i sięgnięcie po elektronikę może nie przysporzyć temu albumowi popularności wśród starych fanów. Mnie się jednak podoba i zachęcam do wysłuchania i wyrobienia sobie własnej opinii, bo zdania na temat “Electric Ballroom” są jak na razie mocno podzielone.
Specimen – “Electric Ballroom” – Metropolis Records 2007