Kiedy pojawiły się informacje o planach wydania pierwszej solowej płyty wokalistki Siouxsie & The Banshees pomyślałem sobie, że na debiut nigdy nie jest za późno. I coś w tym jest bowiem okazuje się, że w głowie tej jakże urodziwej pani wciąż rodzą się intrygujące pomysły. Czekałem więc niecierpliwie na dzień premiery, ale skłamałbym gdybym powiedział, że nie żywiłem obaw. Mając w pamięci ostatnią płytę Siouxsie & The Banshees zatytułowaną “The Rapture” (1995), z której tonami wylewał się obleśny lukier zachodziłem w głowę czy i tym razem nasza gwiazda nie obierze podobnego kierunku. Na szczęście od tego momentu upłynęło 12 lat, a płycie “Mantaray” bliżej do krążków Nine Inch Nails niż do Britney Spears.
Pierwszy kawałek zatytułowany “Into A Swan” jest jak walec, który przetacza się po uszach i nie dziwi mnie, że został wybrany na singla. Siouxsie śpiewa w nim “Czuję moc, której nie czułam dotąd” i trudno się z tym nie zgodzić. Rzeczywiście, nabrała wiatru w żagle i prze do przodu z niebywałą siłą i charakterem. To, że posiada ostre pazurki było wiadome od zawsze, ale w dobie dominacji piosenek lekkiech, łatwych i przyjemnych nie trudno było je stępić. Szczęśliwie dla nas Siouxsie postanowła przypomnieć nam o tej ciekawszej stronie swojej twórczości. “About To Happen” ze swym jakże wpadającym w ucho rytmem wydaje się nawiązaniem do twórczości Franz Ferdinand jednakże jest to tylko delikatny ukłon i raczej działa to na zasadzie luźnych skojarzeń. Ukłonów na tej płycie jest więcej jak choćby w “Here Comes That Day”. Naszej gwieździe zamarzyło się chyba stworzenie muzyki do kolejnego Bonda bowiem ten właśnie kawałek brzmi jakby żywcem był wycięty z jakiegoś soundtracka firmowanego pieczątką 007. Skojarzenia filmowe budzi też “Loveless”, a to za sprawą skrzypiec, które pełniąc rolę tła nadają utworowi przestrzenny i nieco majestatyczny charakter. Siouxsie czaruje swoim głosem i sprawia, że poddajemy się klimatowi płyty, szkoda tylko, że nie wszystkie kompozycje są takie przekonujące jak “Into The Swan”. Z niektórych wieje po prostu nudą. Jeśli jeszcze jestem w stanie poddać się nastrojowi jaki panuje w “If Doesn’t Kill You”, tak już przy “One Mile Below” odliczam czas do końca utworu. Nieco dziwny “Drone Zone” wyrywa na chwilę z marazmu, ale daleko mu do wywołania jakiegoś wielkiego poruszenia. Ot przyzwoity utworek budzący w człowieku jakiś taki niepokój. Końcówka płyty także nie należy do wybitnych i jeśli już miałbym coś wyróżnić to byłaby to kompozycja “They Follow You”. Przykro to mówić, ale momentami ta płyta zaczyna po prostu nurzyć. Dużo bardziej podoba mi się to drapieżne oblicze Siouxsie i w takim repertuarze widziałbym ją na kolejnej płycie.
Podsumowując. Płyta “Mantaray” ujmy Siouxsie nie przynosi, ale jednocześnie nie sprawi, że jej dotychczasowi przeciwnicy upadną na kolana i będą błagać o przebaczenie. To raczej propozycja dla dotyczasowych fanów tej pani. Szkoda, że momentami zabrakło ognia i ciekawych pomysłów, ale mimo wszystko krzyżyka na Siouxsie nie stawiam. Gdybym miał jej coś doradzić to proponowałbym zamówić na tegoroczną gwiazdkę porządny pilnik do zaostrzenia pazurków.
Jakub “Negative” Karczyński
Siouxsie – “Mantaray” – Universal Music Group 2007