Był taki czas, gdy na Castle Party przyjeżdżały mroczne wampirzyce w koronkowych sukniach i kapeluszach ze szpicem, ale teraz większość z nich spaceruje z wózeczkiem po parku. Więc amerykańskie trio Reliquary nieco spóźniło się z tego typu repertuarem. Smutek, ból, tęsknota, słodziutkie fryzurki i ciuszki prosto z katalogu, leniwe, senne i dość proste kompozycje okraszone klawiszowym smaczkiem. Teksty piosenek nadmiernie tajemnicze, przesycone wręcz infantylnym symbolizmem i zmysłowością. Do tego pseudoklasyczny wokal o oktawę za wysoko, czyli typowy Gothic Metal, taki, jaki się grało 10 lat temu. A propos wokalistki: nasza mroczna Kara pomiędzy mezzosopranami sili się na śpiewanie altem, co jej strunom głosowym wyraźnie nie leży. W efekcie czego głos jej się załamuje powodując stres i jak sądzę pod wpływem tego stresu gubi się w rytmice śpiewając zbyt wolno i zaczynając kolejne zwrotki z nieznacznym opóźnieniem próbując to chwilę później nadgonić. Dysharmonia jest wszechobecna w utworach a swoje apogeum znajduje w utworze “Change” gdzie Kara fałszuje jak cheerleaderka w łazience, która podśpiewując goli sobie nogi mocno zużytą żyletką. Żebym nie był posądzony o zbytni subiektywizm przyznam, że podoba mi się rytmika basu i onirycznie senne tło jakie tworzy gitara zwłaszcza w kawałku tytułowym “Winter World” …ale Oh Goth! Błagam, zmieńcie wokalistkę, bo ona psuje cały efekt!
Gothfryd
Reliquary – “Winter World”- Black Rain Records 2006