Ponoć należę do wymierającego gatunku osób, które to słuchają muzyki na “stary sposób” tzn. kupują płyty, rozgryzają teksty, a także biegną do sklepu co tchu bo usłyszeli w radiu utwór bez którego nie mogą żyć. I tak też było w przypadku tej płyty i tego zespołu. Grupę PIL założyli w 1978 r. John Lydon (ex Sex Pistols), Keith Levene (ex The Clash), Jah Wobbie (właściwie John Wardle) oraz Jim Walker (ex Furies). Była to grupa post punkowa, która idąc swoją ścieżką nie bała się pisać przebojów. Niestety, PIL nie miał szczęścia do składu, który to zmieniał się co i rusz więc nie dziwi decyzja o rozwiązaniu grupy podjęta w 1993 roku.
Wycinek dokonań tego zespołu poznałem dzięki ścieżce dźwiękowej do filmu “Blair Witch Project”. To tam pod numerem 2, kryła się kompozycja “The Order Of Death”. Pamiętam dokładnie jak wielkie wrażenie zrobił na mnie ten utwór i jak wielkie starania czyniłem, aby zdobyć oryginalny album z tym właśnie motywem. Niestety wszelkie próby kończyły się fiaskiem. Przez te kilkanaście lat album ten zdążył obrosnąć w mej wyobraźni legendą. Niemal słyszałem każdy dźwięk jaki zawarty jest na tej płycie. Jakaż była ma radość kiedy otrzymałem ów album od kogoś kto był mi wówczas bliski. Czekałem tylko chwili by nastawić płytę i móc delektować się tą muzyką. Tak jak wielka była radość tak i równie wielkie było me rozczarowanie, gdy zamiast mrocznych i posępnych pieśni usłyszałem skrzekliwy, nieco histeryczny głos wokalisty i dźwięki jakby prosto wyjęte z zakładu psychiatrycznego. Ta muzyczna kakofonia w “Bad Life”, “Solitaire” i w niemal każdym z pozostałych utworów sprowadziła mnie na ziemię. Bolesny był to upadek, ale któż z nas ich nie zaznał? Na osłodę mogę napisać, że 2/8 tego krążka nadaję się do słuchania. Jednak co to za pociesznie. To tak jakby napisać, że pacjentowi amputowano trzy kończyny, w tym czwartą do łokcia. Coś niby jednak zostało, ale trudno tym kikutem cokolwiek zdziałać. Przebłyskiem wielkiej formy są tutaj wspomniany już “The Order Of Death” oraz “This Is Not A Love Song”. Ten pierwszy wydaje się zupełnie nie pasować do reszty albumu (i nie jest to bynajmniej zarzut), a to z tego względu, że posiada inny klimat, atmosferę i widoczny zamysł. Może jednak jest z nim tak jak z chorym, któremu polepsza się tuż przed śmiercią. Co do tego drugiego utworu to nie dziwię się, że stał się on przebojem, bo po kilkukrotnym wysłuchaniu łapałem się na tym, że zacząłem nucić słowa refrenu. Reszcie tej kakofonii szkoda nawet poświęcać miejsca i czas, bowiem tylko człowiek naprawdę chory psychicznie odgadnie co autor miał na myśli. Zmierzając już do końca tej recenzji wspomnę tylko, że i ślepej kurze co jakiś czas trafia się ziarno, ale kto by chciał patrzeć na niezdarne pląsy drobiu?
Jakub “Negative” Karczyński
Public Image Ltd. – “This Is What You Want… This Is What You Get!” – Virgin 1984