Geniusz tego zespołu dostrzegł już w latach 90-tych Tomasz Nosferatu Beksiński, no właśnie, ciekawe z tym jego pseudonimem. Choć obracają się w obrębie ciasnawego, nierozwojowego gatunku jakim jest rock gotycki, to doskonale dają sobie radę. Porównania są oczywiste, klasycy tego gatunku: The Sisters Of Mercy, Love Like Blood, Fields Of The Nephilim. Ale przyznam, że moim skromnym zdaniem są od nich jeszcze lepsi. Każda kompozycja Nosferatu jest niezwykle wciągająca, melodyjna, zaprawiona lamentem płynącym z rozedrganego gardła wokalisty – Dominic’a, czuć autentyczny powiew XIX wieku i secesyjnego cmentarza. Trochę miałem ubaw z ich przegiętych pseudonimów (Damien DeVille, Dante Savarelle i Dominic LaVey) ale niech im będzie, może przez to czują się bardziej mroczni. Ja i tak cenię sobie ich muzykę. Nie mogę natomiast im wybaczyć dwóch rzeczy. Po pierwsze, na okładce są ustawione w pionie trzy trumny na tle najohydniejszego koloru na świecie: magenta. A po drugie: Płyta zaczyna się od kradzionego utworu, Eye of The Watcher to nic innego jak plagiat Wild In The Woods, kawałka z pierwszej płyty Dead Can Dance. Na wkładce nie ma nawet najmniejszej wzmianki o zapożyczeniu tego tematu. Mimo to polecam bo cala płyta jest złożona z dobrych utworów jak rozmarzony, z nieco floydowsko brzmiącą gitarą Into The Night, Prawie mroczny Graveyard Shift i The Haunting z ciekawym chórkiem, powtórzony aż w dwóch wersjach.
Gothfryd
Nosferatu – “Prince Of Darkness” – Cleopatra Records 1996