Przystanek Wenecja. Świsty i gwizdy zapowiadają nadjeżdżającą sekwencje gitar i po chwili na horyzoncie maluje się potworna machineria sunąca w takt miarowego stukotu perkusji. Wszyscy diabli ładują do pieca, za sterami blady upiór Jacquy Bitch napędza piekielną lokomotywę. Elektrownia grzeje, kaloryfer leje, przedstawienie czas zacząć. Pasy niebezpieczeństwa obowiązkowe, bowiem droga pełna wertepów, zasadzek i niespodziewanych zakrętów. Wjazd do tunelu strachów i już po chwili przenikliwy krzyk jak huk piorunu wstrząsa ziemią. Jacquy wykonuje kolejny wokalny piruet i oto objawia się “Louchald” w gitarowym brzęku, w fantastycznych wariacjach klawiszy, które niczym wirujące ostrza maszyn piłują powietrze w takt mocnego uderzenia perkusji. Urzekające zawodzenie wznosi się i opada a straszliwe widmo instrumentarium pędzi coraz szybciej, gnane lodowatym podmuchem muzycznej wichury.
“Irradie” zabiera nas do jakiejś ponurej kotłowni, gdzie groźne bełkoty i siarczyste gitary zlewają się w przeszywającą kipiel. Wyborny zestaw dźwięków serwuje dalej “Colouir FC4” i śpiew jeszcze niedawno tak przenikliwy, tu jakby nieco spokojniejszy, lecz to jedynie pora na złapanie oddechu przed kolejnym numerem. Zabawowa melodyjka na wstępie i głęboki cmentarny jęk sygnalizuje początek “Vision”. Już po chwili rozpętuje sie prawdziwa burza, gitary zieją ogniem a Jacquy daje popis wokalny swą urzekającą manierą rozkapryszonego dziwadła w podartej pończosze. Dalej niemal trzy i pół minuty ostrych jak brzytwa dźwięków w kompozycji instrumentalnej “Outrage” i tuż po niej nadjeżdża “Tue-Les” z innym niż dotychczas, lżejszym brzmieniem gitar, które po krótkiej pauzie powracają do pierwotnej formy i rownież tym razem szydercze ostrze wokalne nie zawodzi. Zza zakrętu wyłania się “Erreur De Suicide” w oprawie kosmicznej grozy klawiszy, w postaci zimnego jak lód, trupiego brzęku gitar i po chwili ponure nuty melodii wyślizgują się zza jakiegoś grobu a blade łapsko zaprasza otchłań szału i obłąkańczych melodii. Na zakończenie podróży dostajemy porcję wokalnych akrobacji i urzekającego beatu , co z “Nn3” tworzy smaczny deserowy kąsek.
Wstyd nie znać, szczególnie, iż późniejsza wersja albumu została wzbogacona o kilka numerów i dostępna jest na wyciągnięcie skrzydła.
Neva – “Fausse Conscience” – Wydanie Własne 1989