Joy Disaster pochodzą z Francji i jako swoje muzyczne inspiracje wymieniają The Cure, Bauhaus, Ramones, Joy Division, The Clash, Ramones i Davida Bowie. Co to oznacza? Zapewne to, że możemy się spodziewać niezłej porcji energicznego punk rocka z gotyckim klimatem lub odwrotnie. Tak naprawdę jednak nie znaczy to nic, gdyż Joy Disaster brzmi bardziej jak Placebo niż The Damned. Jeśli ktoś chce jednak w tym momencie zakończyć lekturę tej recenzji, uprzedzam – można wiele stracić!
Mimo że w muzyce Joy Disaster można usłyszeć sporo z grania a’la wymienione wyżej Placebo (zwłaszcza w sposobie gry gitarzysty – głównie w szybszych momentach), to sprawne ucho wychwyci również echa Joy Division (podobna nazwa to z pewnością nie przypadek) oraz co energiczniejszych przedstawicieli post-punka. Na takim właśnie skrzyżowaniu znajdują się Francuzi: gdzieś między popularnym obecnie indie-rockiem, a współcześniejszym podejściem do post-punka z lat osiemdziesiątych. Mnie to pasuje, bo kompozycje są zgrabne, z wpadającymi w ucho melodiami, z dobrym wokalem (przypominającym skrzyżowanie wokalisty Interpol z Ianem Curtisem), nie za długie i nie za krótkie. Mam tylko jeden zarzut: niektóre utwory są zbyt podobne do siebie, przez co po pierwszych dwóch-trzech przesłuchaniach trudno mi było wyłowić najbardziej wyróżniające się kompozycje. Jeśli jednak zespół trochę nad tym popracuje, ma szansę sporo namieszać – bo jest w nim spory potencjał.
Joy Disaster – “J.D.” – Fake Record 2006