Gwóźdź programu został wbity już na samym początku – charakterystycznym brzmieniem z pogranicza post-punka i zimnej fali, szybkim rytmem urzeka “Tarantula Scream”. Mgła “First Punk Wars” powoli odsłania ponury krajobraz zgliszcz i ruin, przynosząc falę spokoju z subtelnym analogowym brzmieniem. Delikatne brzęczenie gitary w tle współgra z rytmicznym, mesmeryzującym tonem wokalu tworząc aurę zadumy. Niepokojący “The Condos” zapowiada zdecydowany beat połączony z melancholijnymi echami syntezatorów i śpiewu. Klimat pełen refleksji tworzy kolejny utwór – “Love Can Never Die”, stanowiący ciche preludium do “Shadow” – charakterystycznego i zdecydowanego kawałka. Radosny początek “The Burning” z miarowymi uderzeniami perkusji zapowiada klimat melancholii i tęsknoty, ciekawy refren i rozwiązanie około trzeciej minuty powodują , iż “The Burning” wyróżnia się spośród reszty utworów. Słuchając go wieczorami w nowojorskim mieszkaniu, gdzie duże okna wychodziły wprost na jesienne aleje i zatłoczone skwery, miałam wrażenie, iż muzyka ta współgra z nerwowym ruchem i gwarem ulicy, a cała płyta nadaje się wprost idealnie do samotnych wyczekiwań na szerokim parapecie, na nie wiadomo kogo, na nie wiadomo skąd, z desperacką butelką nie wiadomo jakiego alkoholu. Im dalej, tym ciekawiej: “Terror Story” mrozi analogowym miksem tonów rodem z mrocznych koszmarów, lecz już partie wokalne przynoszą tu nieco światła, aczkolwiek światła mdłego i niepewnego, które po chwili gaśnie. “Anorexia” i “Like A family” to dwa kolejne utwory, ostatni wyróżnia się ciekawą aranżacją z użyciem saksofonu. Mocno analogowy “Telephone” przywodzi muzycznie na mysl Prime Time Alan Parsons Project i też w takim klimacie jest utrzymany. Zaraz potem nieco obłędu i chaosu wprowadzają dźwięki “Legalize Heroin” z ciekawym tłem w postaci echa saksofonu, szkoda, że tak słabo wyeksponowanego. Na koniec otrzymujemy “The Condos” w wykonaniu na żywo, które, ze względu na minimalizm i niejakie oczyszczenie całości, uważam za ciekawą alternatywę dla studyjnego. Dla tych, co lubią tęsknić.
Iron Curtain – “Desertion 1982-1988” – Pylon Records 2007