Funeral Crashers pochodzą z Nowego Jorku i grają dosyć dynamicznego goth/post-punka. To dobrze, bo wyglądają raczej z jednej strony jak drugoligowi pop-emo-core’owcy, a z drugiej niczym nieślubne dzieci Coldplay, których wiele gości nocną porą na MTV. Już się trochę bałem.Nie o imidżu jednak powinna być mowa, bo w końcu nawet najgorzej wyglądający muzycy mogą grać świetnie (przypomnijcie sobie Joy Division). Płytę przesłuchałem ze trzy czy cztery razy w zeszłym tygodniu. Wtedy nie potrafiłem znaleźć jakiegoś punktu zaczepienia na tym albumie; miałem też wrażenie wokalnej monotonii, wokal sprawiał wrażenie typu “stara się, ale nie może”. Dałem im jednak szansę, postanowiłem poczekać z recenzją parę dni – i oto wielkie zaskoczenie, bo już niemal spisałem tę kapelę na straty. Funeral Crashers potrafią wykreować duszną, klaustrofobiczną atmosferę, co się bardzo chwali. Po pierwszym, powierzchownym przesłuchaniu miałem wrażenie, że nie ma tu żadnego momentu, który by mnie zaskoczył i wywołał szybsze bicie serca… Myliłem się! “Disconnected”, “Safe” czy “Video killer” to bardzo dobre utwory mogące zrobić karierę na gotyckich potańcówkach, a “Curtain rise / Curtain fall” spodobałby się nawet wybrednym punkom. Niestety część kawałków trochę nudzi, głównie przez wokalistę, który momentami mocno “zamula” i generalnie jest mało urozmaicony.Pomimo pewnych słabszych momentów płyta jest warta uwagi; nie należy zrażać się po pierwszym przesłuchaniu, bo – tak jak u mnie – może pojawić się miłe zaskoczenie. Osobiście będę też kibicował zespołowi, bo nie wydaje mi się, by pokazał na “La Fin Absolue du Monde” pełnię swoich możliwości.
Funeral Crashers – “La Fin Absolue Du Monde” – Wydanie Własne 2007