W dzisiejszym odcinku pochylę się nad kolejną ciekawą kapelą z deszczowego Seattle – Fotoform. Szperając na fejsie natknąłem się na reklamę ich debiutanckiej płyty – ot, takie ciekawe czasy dla niezala. Opis sugerował kolejną kapelę grającą dość modny ostatnio miks fali w stylu Chameleons/Cocteau Twins/4AD i szugejzu spod znaku Pale Saints i tego typu kapelek. Nie spodziewałem się niczego specjalnego, ale z racji że jestem maniakiem tego typu grania zdecydowałem się dać im szansę – i to był dobry wybór. Jak już wspominałem, nie są oni w żadnym stopniu oryginalni, zresztą mało mnie to obchodzi, bo korzystając pełną garścią ze sprawdzonych wzorców robią to bardzo dobrze. Brzmienie jest dokładnie takie jak powinno być, gitary ładnie falują rozmyte gdzieś w eterze, bas wyraziście dudni, bębniarz w tej kapeli faktycznie umie grać na bębnach, a nie tylko tłucze jeden rytm przez cały kawałek, no i wokal – damski (yeah!) – bardzo przenikliwy i wysoki, może trochę za bardzo wyeksponowany w miksie, ale to już kwestia preferencji. Cała płyta momentami niesamowicie kojarzy mi się z For Against – ten sam chłodny klimat i atmosfera, podobne harmonie – gdyby nie bardziej indie/shoegazujące momenty, debiut Fotoform mógłby równie dobrze nazywać się “December II” – tyle że wychodzi im to nawet lepiej niż ich rodakom z Nebraski. Świetna płyta, warto.