O Feeding Fingers pisałem już przy okazji poprzedniego wydawnictwa „Wound In Wall” z 2007 roku. Jak wielu krytyków obwołałem ich wtedy godnym substytutem (bo następca to za duże słowo) The Cure z okresu wielkiej trójki czyli „Seventeen Seconds”, „Faith” i „Pornography”. Moim największym zarzutem była długość albumu bo w przypadku tak wisielczej i niespiesznej muzyki 13 utworów to jednak zbyt wiele.
Cieszy więc, że tym razem mamy do wysłuchania bardzo dobrą dawkę 9 kompozycji. W dalszym ciągu zespół tworzą Justin Curfman, artysta o wielu twarzach, odpowiedzialny za wokale, gitarę, bas i klawisze oraz Todd Caras (bas) i Danny Hunt (perkusja). Warto zwrócić uwagę na tytuł płyty. „Baby Teeth” (zęby dziecka) oznacza coś nietrwałego, wręcz ulotnego, kojarzy się z ważnymi w życiu każdego człowieka rytuałami przejścia i jest ciekawą metaforą przemijania. O wiele bardziej sugestywną niż poprzednia „rana w ścianie”.
Otwierający płytę „Neverlight” jest także jednym z najlepszych utworów. Mamy tu do czynienia z eteryczną, wygładzoną zimną falą. Samplowany dźwięk pozytywki (będący wplecionym w utwory intrem i outrem) cały czas przebija z drugiego planu, perkusja i bas brzmią jak w Joy Division lecz nagrane są o wiele delikatniej a klawisze oraz wokal a’la bardzo, bardzo smutny Robert Smith potęgują przyjemne wrażenie odrealnienia. Feeding Fingers to bez dwóch zdań piewcy melancholii. Jeżeli ktoś nadal nie jest przekonany co do ewidentnego wpływu The Cure proszę o wysłuchanie „She hides disease” gdzie do wokalu wiadomego pochodzenia dochodzi jeszcze znajomo brzmiąca gitara. W kolejnych utworach raz nieco szybszych (doskonałe „Baby Teeth”, „Permission for Sleep”, „No Movement in Water”) i raczej wolniejszych („Is Heaven All That You Hear”), tych o zwiększonym stopniu minimalizmu („Plain Faced Afternoons”, „Your Name In a Stolen Book”) czy instrumentalnym „This Isn’t Enough” pobrzmiewają echa surowego post-punka i gotyckiego rocka. Wszystko „owiane” wspomnianym wcześniej delikatnym szlifem. Można się pokusić o stwierdzenie, że zespół ten grałby o wiele mocniej gdyby nie zapatrzenie lidera (a może i realizatora nagrań?) w również wymienionego już nestora zawodowej depresji.
„Baby Teeth” to dobra płyta. Odbioru nie psuje nawet odwieczny podział utworów na „szybszy, wolny, szybszy, wolny”, co w przypadku takiej muzyki może wyjątkowo razić. Polecam wszystkim i uspokajam, że ryzyko cięcia się czy innych dziwnych zachowań jest mniejsze niż przy „Wound In Wall”. Każdemu się należy raz na jakiś czas bez wstydu odpłynąć do krainy łagodności. W wypadku Feeding Finders naprawdę warto spróbować.
chesnokov
www.myspace.com/thefeedingfingers
Feeding Fingers – “Baby Teeth” – Tephramedia 2009