Bloody Dead And Sexy to przedstawiciel niemieckiej sceny deathrockowej. Grupa istnieje od 1997 roku, jednak na swój oficjalny debiut kazała czekać słuchaczom aż sześć lat. “Paint It Red” to pierwsza płyta w dorobku Niemców, zawierająca jedno z ich najpopularniejszych nagrań – “Bloody Rose”.
Album rozpoczyna dwudziestosekundowe intro, nie bez powodu zatytułowane “(Come and see)” – posępne, wytłumione dźwięki błyskawicznie przechodzą do ostrych i soczystych riffów w kolejnym nagraniu. Pierwsze, co można bardzo łatwo wychwycić, to akcent wokalisty – twardy, typowo germański, doskonale pasujący do konwencji utworu. Wraz z warstwą muzyczną tworzy mocną, potężną i bezkompromisową całość. Nie trudno też zwrócić uwagę na zgrzytliwy riff, który wybrzmiewa przez całe “Fingers”. Mnie jednak najbardziej przypadła do gustu perkusyjna burza, zaczynająca się w czterdziestej sekundzie trzeciej minuty. Następny utwór, to wspomniany już na wstępie “Bloody Rose” – tutaj mamy do czynienia z delikatniejszymi dźwiękami, bardziej łagodnymi, którym rytmu nadaje perkusja. Wokalista postanowił zabawić się w recytację, co wypadło całkiem nieźle. Oczywiście nadal słychać gitary, jednak – poza kilkoma momentami – nie są one na pierwszym planie. Bardzo potężnie brzmią za to w kolejnym kawałku – “The Rose Red Bloody Stage”. Powrócono w nim do ciężkiego, mięsistego grania, jednak styl śpiewania pozostał bez zmian. Wokal jest trochę zachrypnięty i skupiony na przekazaniu ładunku emocjonalnego. To właśnie głos wokalisty wraz z szybką i zadziorną gitarą oraz melodyjną perkusją tworzą trzon płyty. Dzięki nim album jest bardzo świeży i dynamiczny. Jedynym jego minusem jest fakt, że momentami instrumenty grają trochę nierówno, przez co niektóre fragmenty brzmią chaotycznie i niepewnie, a warstwa wokalna sprowadza się jedynie do niezrozumiałego potoku słów – na szczęście zdarza się to tak rzadko, że jest prawie niesłyszalne. “Paint It Red” nadrabia przyjemnymi smaczkami, takimi jak np. przeróżne zgrzyty, pojawiające się w nieoczekiwanych momentach i dodających pikanterii kompozycjom.
Krążek wydany w 2003 roku nie jest może przełomowym dziełem, ale nie należy też do najgorszych. Słucha się go przyjemnie, bez uczucia zdegustowania i rozczarowania. Jego największym plusem jest zawarta na nim moc, która daje się we znaki podczas przesłuchiwań. Mnie takie granie jak najbardziej odpowiada.
Bloody Dead And Sexy – “Paint It Red” – Alice in… 2003