Choć muzyka zimnofalowa święciła swoje największe triumfy w zamierzchłych latach osiemdziesiątych, to także dzisiaj nie brakuje grup, które chętnie sięgają po tę stylistykę. Przykładów można by podać sporo, także na naszym lokalnym gruncie, ale dziś powędrujemy do odległej Australii, która raczej niezbyt kojarzy nam się z tego typu graniem. Tam to w 2008 roku zawiązał się Bat Nouveau, w skład którego weszli Todd (odpowiedzialny za wokal i gitarę basową) oraz Alex (grający na perkusji jak i na gitarze). Na swój debiutancki album zgłębiający tajniki zimnej fali kazali czekać nam sześć długich lat. Czy było warto? Odpowiedź poniżej.
“Metamorphoses” nie jest z pewnością albumem nowatorskim, ani też nie stara się zreinterpretować stylistykę zimnej fali przefiltrowując ją przez współczesność. Brzmi tak jakby stworzono go w epoce lat osiemdziesiątych, jedyne co może naprowadzić nas na właściwy trop to klarowna produkcja. Na “Metamorphoses” próżno szukać jakiś nowych rozwiązań brzmieniowych czy stylistycznych, ale jeśli ktoś ceni sobie zimną falę w jej klasycznej odsłonie to z pewnością znajdzie tu to czego szukał. Chwilami muzyka Bat Nouveau skłania się bardziej w kierunku surowego punk rocka, przez co brak jej specjalnej subtelności. Wszystko jest tu podane w sposób niezwykle prosty, bez silenia się na finezję. Choć jest ponuro i chłodno, to próżno szukać tu klimatu znanego choćby z płyty “Faith” (1981) grupy The Cure. Przeważają utwory o dość szybkich tempach, wymierzające słuchaczowi serię prostych ciosów. Osobiście liczyłem na nieco inne dźwięki, bardziej stawiające na nastrój niż kreowanie muzycznej apokalispy dźwiękowej. I chyba właśnie to jest największym mankementem tej płyty. Dla kogoś kto z niejednego pieca jadł już chleb, dźwięki zaproponowane na tymże albumie nie są w stanie nas niczym zaskoczyć. Wszystko to już przerabialiśmy na wielu innych płytach i to z o wiele lepszym skutkiem. Nie za bardzo jest więc tu się w czym rozsmakować a o zachwycie to już zupełnie nie ma mowy. Jeśli już miałbym wskazać te bardziej udane fragmenty to skierowałbym uwagę czytelnika na takie nagrania jak The Cry, Portent, Lillies II, ze szczególnym wskazaniem na Ghosteps i Funeral Eyes. To w mojej opinii najciekawsze momenty tego dość schematycznego albumu. Oczywiście nie przeceniałbym nadmiernie tych nagrań, ale na tle pozostałych wypadają nad wyraz korzystnie. Muzyka zawarta na “Metamorphoses” przypomina mi pierwsze albumy grupy Soviet Soviet. Tam też było prosto, surowo i niezbyt finezyjnie, ale z czasem grupa poszerzyła swe horyzonty muzyczne i wyrwała się z tych muzycznych kolein. Pozostaje wierzyć, że taki sam los czeka Bat Nouveau, którego ambicje z pewnością nie ograniczają się do tego by pałętać się gdzieś wśród muzycznej przeciętności. Oby wyciągnęli odpowiednie wnioski i na kolejnej płycie zachwycili nas tym czego tym razem zabrakło.
Bat Nouveau swoim debiutanckim albumem z pewnością świata nie zawojują. Czas takich dźwięków już dawno minął i nic nie zapowiada, aby miał kiedykolwiek powrócić. Skazani są więc na egzystowanie w muzycznej niszy, w której to muszą wywalczyć swoje miejsce. Póki co, giną w zalewie ciekawszych grup, ale miejmy nadzieję, że nie jest to ich ostatnie słowo. Liczę na to, że jeszcze nas czymś zaskoczą. Tym razem się to nie udało, ale nie jest powiedziane, że w kolejnym rozdaniu do ich ręki nie trafi jakiś as.
Jakub “Naegative” Karczyński
Bat Nouveau – “Metamorphoses” – 2014