Ostatnimi czasy The Candy Spooky Theater ożywił japońską scenę deathrockową i pokazał, że tamtejsza muzyka to nie tylko visual kei w czystym wydaniu. Mało kto jednak wie, że zanim doszło do powstania tego projektu, kilku z jego muzyków udzielało się w grupie Art Marju Duchain, która obecnie jest już legendą. Kapela powstała w połowie lat 90-tych minionego stulecia i po pięciu latach działalności wydała minialbum “Demon Est Deus Inversus”, dzięki któremu zyskała miano najciekawszego przedstawiciela muzyki j-goth. Niestety, jak do tej pory, krążek jest jedynym wydawnictwem formacji. W 2002 roku Japończycy pojawili się jeszcze na składance “CD Tokyo Undermap” i od tego czasu słuch o nich zaginął. Warto jednak przyjrzeć się pierwszej i (jak na razie) ostatniej płycie Art Marju Duchain – nie można pozwolić, aby takie dokonania były pomijane.
“Demon Est Deus Inversus” wyróżnia się przede wszystkim klimatem. Nie jest to album, który należy rozpatrywać w kategorii instrumentarium, czy też wirtuozerskich popisów jego twórców. Wszystkie utwory powstały głównie na bazie elektroniki, jednak nie ma tutaj wyraźniej linii melodycznej – pojawiają się zmiany tempa i cała gama motywów, budujących tajemniczą aurę. Płytę otwiera “Heidiz”, trwające trochę ponad dwie minuty – łatwo można się domyślić, że jego zadaniem było zagranie na emocjach słuchaczy i zakomunikowanie im, z czym będą mieli do czynienia w kolejnych czterech pozycjach. Utwór zaczyna się posępnie i dość złowrogo – w tle wybijany jest jakiś rytualny rytm, pojawiają się nietypowe urozmaicenia, które tworzą napięcie (np. delikatna partia zagrana na klawiszach), sam wokal również nie brzmi zbyt przyjaźnie. Kolejnym utworem jest tytułowy “Demon Est Deus Inversus” – tutaj, obok fragmentów mówionych, pojawia się również śpiew. Nagranie jest szybkie i zawiłe. Nawet w momentach, w których Japończycy na chwilę zwalniają, dzieje się naprawdę dużo (jakby to powiedział jeden z polskich artystów: “szumoszmeroszepty”). Następne pozycje zostały skomponowane w podobny sposób – są duszne i wypełnione dziwnymi rozwiązaniami. Wyjątkiem jest “Whispering Your Death”, które równie dobrze mogłoby posłużyć za intro, lub outro. Tracklistę zamyka “Anaphaxeton”, najgłośniejszy i chyba najbardziej surowy kawałek na płycie.
Wątpię, aby pojawił się kolejny album, wydany pod szyldem Art Marju Duchain, a szkoda. Oczywiście potencjał muzyków nie został zmarnowany, większość z nich nadal udziela się na scenie muzycznej (chociażby we wspomnianym Candy Spooky Theater), jednak wygląda na to, że każdy z nich poszedł w inną stronę. Możliwe, że jeszcze jakaś grupa, związana z nurtem visual kei, zdecyduje się na takie rozwiązania, jakie zaproponowało AMD, jednak na razie nie znalazłam nic, co dorównywałoby minialbumowi “Demon Est Deus Inversus”.
Art Marju Duchain – “Demon Est Deus Inversus” – Wydanie Własne 2000