Cieplarnia – Przebudzony

Cieplarnia - PrzebudzonySłowem wstępu – nasza polska rzeczywistość i realia rodzimego rynku muzycznego nie rozpieszczają zbytnio zwolenników szeroko pojętego “mrocznego grania”. Często zdarza się, że jeśli jakaś płyta ukazuje się w oficjalnym obiegu (co nota bene jest rzadkim wydarzeniem) na jej ocenę wpływa wyżej wymieniona mizeria w kwestii tak ilości, jak też jakości tego typu wydawnictw. Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której płyta, która ogólnie rzecz biorąc jest przeciętna, bądź co najwyżej poprawna, odbierana jest o wiele cieplej niż na to zasługuje. Zdarzają się oczywiście wyjątki od powyższej sytuacji, lecz nie sposób nie zauważyć, że znaczna część wartościowych płyt, to nic innego jak stary materiał zespołów, które apogeum swojej kariery przeżywały, gdy niżej podpisany bawił się grzechotkami. W tak określonej rzeczywistości, debiutancka płyta Cieplarni, “Przebudzony”, jest jak powiew świeżego powietrza na naszej rachitycznej gotycko-postpunkowo-falowo-i-bóg-wie-jeszcze-jakiej scenie. Jest to o tyle paradoksalne, że w przeciwieństwie do zespołów, które mniej lub bardziej unowocześniają swoje brzmienie, lub też nawiązują do klasyki gatunku w zawoalowany sposób – Cieplarnia idzie pod prąd i gra w stylu wprost nawiązującym do lat największej popularności nowej fali. Gdyby nie nowoczesna produkcja, słuchając niektórych kompozycji, można by dać się nabrać, że powstały one z góra dwadzieścia lat temu. Tym samym oczywiście, nie jest to płyta odkrywająca nowe horyzonty, czy też penetrująca nieznane obszary muzyczne – nie było to raczej nigdy zamierzeniem muzyków Cieplarni, co zresztą sami otwarcie deklarują; cel jaki postawili przed sobą jest dokładnie odwrotny…

Jeśli chodzi o samą muzykę, w trakcie przesłuchiwania “Przebudzonego” wyraźnie słychać, że z zespołów szeroko pojętej nowej fali, to 1984 i Made In Poland są najważniejszymi dla Cieplarni punktami odniesienia. Na szczęście obywa się bez taniego naśladownictwa, odzywa się tutaj też doświadczenie muzyków, dzięki czemu zespół ma własną tożsamość i przekonująco potrafi to zaprezentować – ale zacznijmy od początku… Już na wstępie poprzeczka zostaje ustawiona wysoko – “Do Wtóru I Bez Końca” (który to utwór zdążył już chyba stać się swoistą “wizytówką” zespołu) i “Ze Snu”, atakują nerwową perkusją, pulsującym basem i charakterystycznym, zimnym brzmieniem gitar. Nad całością góruje wokal Maćka Dobosza, barwą i ekspresją idealnie komponujący się z muzyką i – co należy liczyć na plus – nie jest przesadnie niski, brak w nim maniery, czuć w tym naturalność i energię. Następna kompozycja w kolejce, lżejszy i lekko senny w zwrotkach “Nie Ja Sam” przełamywany raz po raz mroczniejszą partią, stanowi chwilę wytchnienia przed świetnym, przebojowym wręcz “Pokochaj Inercję”. Mamy tutaj do czynienia z nieco nowocześniejszym obliczem zespołu; rozpoczyna go lekka partia gitary akustycznej i elektrycznej na pogłosie, który to motyw zostaje osnową tego kawałka – zaraz potem wkracza reszta instrumentów, a charakterystyczny riff z kaczką towarzyszy wokalom aż do ciężkiego a zarazem chwytliwego refrenu. Mała dygresja – według mnie to kawałek z największym potencjałem “radiowym” na płycie, chociaż oczywiście nie w każdym radiu by to zagrali – i dlatego pewnie padło na lżejszy “Czekałem”… ja jednak wybrałbym właśnie “Pokochaj Inercję” – który w moim prywatnym rankingu ustępuje jedynie pierwszej kompozycji. “Toczy Twoje Wnętrze”, nagrany z użyciem automatu, charakteryzuje dziwny, lekko psychodeliczny nastrój, potęgowany nietypowymi harmoniami gitar, wodnistym efektem nałożonym na bas i beznamiętnym śpiewem. Następująca po tej nietypowej podróży “Aberracja”, to kolejny z jaśniejszych (czy też właściwie ciemniejszych) momentów debiutu. Maciek śpiewa tutaj lekko na przydechu, momentami jakby ze złością cedził słowa przez zęby; gdy dodać do tego zimne, przestrzenne gitary, wyeksponowany bas i monotonne, hipnotyzujące tempo bębnów, efekt jest powalający. Potem dochodzimy do kawałka, który ma promować “Przebudzonego” w eterze, czyli “Czekałem” – dlaczego wybór padł na niego, możemy się domyślać, nie jest on może najszczęśliwszym wyborem jeśli chodzi o reprezentatywność, no ale cóż, realia jakie są, takie są… Sam utwór jest całkiem niezły – trochę melancholijny, bez nachalnej przebojowości, z przyjemnymi dla ucha, rozmytymi gitarami – nie jest on może moim ulubieńcem, ale wstydu muzykom też nie przynosi. Ósmy na płycie, “Płoń, Płoń” charakteryzuje energetyczna, “marszowa” partia perkusji z którą kontrastują przestrzenne gitary poprzetykane “pajączkami” i spokojny głos wokalisty, całość zaś wieńczy pełen gitarowo-wokalnej ekspresji finał. Przedostatnie “Wieńce”, opierają się na podobnych patentach, z tym że podanych w bardziej delikatny sposób, ze zdecydowanie bardziej konwencjonalną partią bębnów. Zwieńczenie “Przebudzonego” wyznacza powolny i ciężki “Bez Słońca” z szarpano – rozmazanymi partiami gitar i podniosłymi, mocno i wysoko zaśpiewanymi refrenami – dobry wybór na zakończenie płyty.

Jakiej płyty? Usilnie staram się znaleźć jakieś jej większe wady, i nic poważnego za bardzo mi do głowy nie przychodzi; ewentualnie mała rearanżacja kolejności utworów w końcówce płyty (“Ze Snu” wrzuciłbym po “Płoń, Płoń”), plus kwestia brzmienia werbli – według mnie są trochę za wysoko ustawione, ale to w sumie kwestia gustu, a nie wada sensu stricto. Poza powyższym zastrzeżeniem, produkcja stoi na wysokim poziomie, instrumenty brzmią klarownie i selektywnie a ponadto różnorakie efekty i nakładki znacząco urozmaicają brzmienie całości, bez jednoczesnego popadania w przesadę i przeładowywania bajerami na siłę. Według mnie, nie ma na tej płycie czegoś takiego jak “słaby utwór” – po kilkunastu przesłuchaniach nie przychodzi mi ochota na obcięcie jej o jakieś kawałki – co też o czymś świadczy, nie pomijając faktu, że rzadko kiedy zdarza mi się słuchać “nowej” płyty tyle razy pod rząd. Podsumowując – jest to naprawdę świetny album, bez mrugnięcia okiem mogę stwierdzić, że będzie go można postawić obok takich klasyków jak 1984, Made In Poland, Siekiera, Madame, One Million Bulgarians czy Variete – i że ta płyta bez problemu obroni się w tak doborowym towarzystwie. Dawno nie słyszałem albumu tak urozmaiconego, zajmującego i przykuwającego uwagę od pierwszych do ostatnich dźwięków – jest to po prostu rewelacja, murowany kandydat na debiut roku, jeśli nie więcej. Pozostaje tylko liczyć, że ów debiut odniesie na tyle odczuwalny dla zespołu sukces, że w dającej się przewidzieć przyszłości usłyszymy następcę (lub następców) “Przebudzonego”. Tak trzymać!

Cieplarnia – “Przebudzony” – EMI Music Poland 2009