Igła powoli zbliża się ku czarnemu krążkowi i już po chwili stół nakrywa się do wystawnej kolacji z piękną kobietą. Ale jak to tak? Ano tak.
Sprawczynią zdarzeń mających miejsce podczas pierwszego odsłuchu płyty była niejaka Julia – prawdziwa femme fatale Asylum Party, atakująca wszelkie organy wrażliwe na dźwięk zajadłym beatem i “zdołowanym basem” (Gothfryd).
Nie będę się rozwodzić nad wybornym kawałkiem zaserwowanym już na sam początek, bo zajęłoby to nieprzyzwoicie dużo czasu. Powiem jednak, że gdy Julia odchodzi, pojawia się uczucie przygniatającej nostalgii zakończonego romansu, pragnąc towarzystwa pięknej kobiety jeszcze raz i wciąż od nowa. Tymczasem melodia odchodzi, ustępując miejsca Słodyczy… Bólu. Kojący bas przeplatany charakterystycznym brzmieniem gitar współgrają doskonale z linią wokalną i w momencie, gdy historia wydaje sie zakończona, pojawia się interesująca opowieść akustycznych krajobrazów, wiejąca chłodem zimnej fali basu, który stopniowo milknie gdzieś za horyzontem. “Before the Smile” przypomina nieco poprzedni numer, klimat został wzbogacony nutą lirycznej tęsknoty w stylu The Cure. Czarny talerz wiruje dalej i oto kolejne danie z francuskiego menu raczy dźwiękiem wygłodniałe uszy. Konsolacja i spokój “White Light” zabiera mnie gdzieś na bezkresne tonie białego oceanu zbudowanego z dźwięków podwodnego świata plumkających strun i delikatnych głosów, zapraszających do zanurzenia się na zawsze w głębi białego światła. Lecz tonąc chwytam się brzytwy gitarowego riffu “Together in the Fall” i już inna historia ukazuje się mym uszom – żywsze dźwięki strun oraz ciekawe brzmienie klawiszy pod koniec utworu.
Talerz zatrzymał się, kolacja dobiegła końca. Wygłodniałym wzrokiem spoglądam na okładkę karty menu i próżno wyczekuję deseru, ale nagle dostrzegam, iż Julia zostawiła tam swój adres.
Asylum Party – “Picture One” – Asylum Yield 1988