Mam problem z tym zespołem. Ich debiutancką płytę przesłuchałem po raz pierwszy kilka dni po jej wydaniu. Opinia była jednoznaczna. Typowi przedstawiciele „indie” czy „rock revival” z MTV, którzy bawią się w klimaty „batcave”. The Horrors jawili mi się jako kapela z castingu. Przed oczami widziałem grubego gościa typu szef wytwórni, który wykalkulował sobie, że jak zaszczepi w słuchaczach miłość do Horrorsów to może uda mu się wypchnąć z magazynów towar, który tam zalega, wszystkie te mroki z początku lat 80-tych.
Minęło pół roku i jakie było moje zdziwienie gdy przeczytałem opinie znajomych na kilku internetowych forach, którzy nie dość, że chwalili (umiarkowanie to cnota) to jeszcze potrafili zachwycać się „Strange House”. Przeczytałem porównania do The Birthday Party, The Cramps, Phantom Limbs i kilku innych kapel, o których mogę powiedzieć, że lubię. Postanowiłem więc dać jeszcze jedną, dwie, trzy szanse Brytyjczykom z The Horrors.
W dalszym ciągu uważam, że jest to bardzo dobrze opakowany towar. Takie „zło”, „horror” i „szaleństwo” na zlecenie. Z drugiej strony jestem skłonny uwierzyć w bunt tych młodych ludzi (średnia wieku w zespole to 20 lat). Bunt w postaci powrotu do korzeni mrocznego grania. Bunt przeciwko nowej rockowej muzyce i kolejnym epigonom Interpol, grającego jak Joy Division.
Przejdźmy do muzyki. Jest szybka, głośna i ostra. Atmosferę można scharakteryzować jako „spooky” (to słowo o wiele lepiej brzmi w oryginale, nie?). Wokalista wydziera się wniebogłosy. Klawisze skutecznie maskują techniczne niedociągnięcia. Gitary jazgoczą i jęczą tworząc ściany dźwięku. Jest melodyjnie i przebojowo. Na pewno The Horrors są ciekawsi od większości zespołów spod znaku „gothic” powstałych po 1996 roku.
Płytę otwiera lekko nadpsuty już cover Screaming Lord Sutch „Jack the Ripper”. Następne dwa numery to te najlepsze – wściekły “Count in five” oraz faktycznie mroczny i szalony „Draw Japan”. Niestety dalej nie jest tak kolorowo. „Gloves” jest nudne i przewidywalne, „Excellent Choice” trąci typowo brytyjską motoryką. Zaczynający się fanfarami w stylu meczów NBA „Little Victories” to chyba hołd dla Sex Pistols. „She is the new thing” i „Thunderclaps” to naprawdę ładne piosenki (zasługują na wyróżnienie), natomiast „Sheena is a parasite” nie da się słuchać. „Gil Sleeping” pozostawiono bez wokalu – widocznie zabrakło pomysłu. „A Train Roars” pozostawię bez komentarza, każdy już to słyszał przynajmniej kilka razy. I tak naprawdę to on wieńczy płytę bo kolejny – „Death At the Chapel” jest tylko bonus trackiem. Za to jakim!!!
Jak dla mnie zamiast LP wystarczyła by epka z 5 dobrymi numerami. Jeśli The Horrors nagrają kolejną płytę i pozostaną wierni obranej drodze to rzeczywiście można zacierać ręce. Coś na pewno z nich wyrośnie. Mają fajny styl i dobrze rokującą wyobraźnię muzyczną. Na razie jednak jest bez rewelacji. Sam fakt pojawienia się ich na scenie wiosny nie czyni.
The Horrors – “Strange House” – Loog 2007